Już za chwileczkę, już za momencik poniedziałek z Grą o Tron zacznie się kręcić. Kręcić się będzie HBO z widzami. Czy wszystkie buzie już roześmianie? Finałowy, ósmy sezon jednego z najpopularniejszych seriali w historii telewizji zbliża się coraz większymi krokami. W zasadzie jesteśmy już na ostatnim okrążeniu i zaraz będziemy wybiegać na ostatnią prostą
Nie wiem, jak wy, ale ja nie mogę się już doczekać i choć wiem, że w końcu poznamy odpowiedzi na nurtujące nas pytania (a przynajmniej mam taką nadzieję), tak niemniej ciężko i poniekąd trochę smutno będzie mi się żegnać z serialem. Zwyczajnie przyzwyczaiłem się do rokrocznego (z wyjątkiem poprzedniego roku) śledzenia losów Jona, Tyrion, Davosa, Aryi, Daenerys, Cersei, Jamiego i wielu, wielu innych postaci.
Pamiętam dokładnie moment, w którym wskoczyłem do tego serialu (3 sezon). Jak później co tydzień wyczekiwałem kolejnego odcinka. Jak zabrałem się w końcu za książki G.R.R. Martina, coraz bardziej zagłębiając się w ten świat czy też jak wielokrotnie (od 4 sezonu) dyskutowałem z Grzegorzem przez telefon w każdy poniedziałek lub wtorek nad tym, co się wydarzyło w poprzednim epizodzie.
Wszystko co ma początek, ma też jednak swój koniec i ten nieuchronny los spotyka niestety również Grę o Tron. No, przynajmniej jej serialową wersję, bo kolejnych tomów powieści, jak nie było tak na razie nie ma.
Produkcja mogła być pewnie dłuższa, niemniej twórcy zdecydowali się na pominięcie niektórych wątków i postaci, które pojawiły się na kartach powieści Pieśni Lodu i Ognia i wiele z nich nigdy prawdopodobnie już nie ujrzymy na małym ekranie. Szkoda, bo nie wiem, jak Wy, ale ja chętnie zobaczyłbym w serialu takie postacie, jak m.in. Pani Kamienne Serce, Młody Gryf czy też Fałszywa Arya.
Trochę żalu w mojej fanowskie serce w związku z tym się wkrada, ale nawet pomimo tych cięć Gra o Tron jest dalej fantastycznym widowiskiem, na który miliony widzów, w tym i ja czeka z niecierpliwością, bo przecież ostatni odcinek miał swoją premierę 28 kwietnia 2017 roku. Półtora roku temu! Długo przyszło nam czekać na finał, dlatego tym bardziej mam nadzieję, że skończy się w satysfakcjonujący sposób. Nie musi być wcale happy endu. Ba, nawet nie chciałbym takiego ckliwego i szczęśliwego zakończenia. Liczę, że zwyczajnie całość skończy się z klasą, bez zbędnego patosu, z jakimś zaskakującym twistem w przedostatnim odcinku, do czego zresztą twórcy serialu zdołali nas przecież przyzwyczaić. I na koniec zostawi nas z wrażeniem dobrze wykonanej przez twórców pracy, tak byśmy mogli po zakończeniu serialu wracać do niego jeszcze nie raz i wyłapywać te małe rzeczy z pierwszych sezonów, które już wtedy miały wpływ na jego zakończenie i zamknięcie losów co poniektórych postaci.
Przejdźmy jednak do meritum. Ostatnimi tygodniami w oczekiwaniu właśnie na finałowy sezon nadrabiałem wszystkie dotychczasowe i postanowiłem, że tuż przed premierą ósmego sezonu stworzę swoją listę top10 odcinków Gry o Tron. Zadanie trochę karkołomne, ponieważ w trakcie oglądania okazało się, że epizodów dobrych lub bardzo dobrych jest całe mnóstwo. Szczególnie w pierwszych czterech sezonach. I naprawdę, ale to naprawdę trudno było mi wybrać tych dziesięć odcinków, a potem uszeregować je jeszcze w odpowiedniej kolejności.
Niemniej udało się w końcu skonstruować moją topkę i nim przejdę do jej zaprezentowania chciałem tylko dodać, że to mój ranking i prawdopodobieństwo, że kogoś z was byłby dokładnie taki sam, jak mój jest bardzo niski. Więc nie denerwujcie się, jeśli zobaczycie, że w pierwszej dziesiątce lub np. na pierwszym miejscu jest odcinek, który w waszym przekonaniu nie powinien się tam znaleźć. Najzwyczajniej w świecie podzielcie się swoją topką, swoimi ulubionymi odcinkami w komentarzach. W ostateczności możecie mi też wytknąć jak bardzo się nie znam i nie mam racji 🙂 Zawsze możemy na ten temat podyskutować.
To w sumie tyle tytułem tego przydługawego wstępu. Może na koniec dodam jeszcze, że by podnieść trochę napięcie lista będzie zaczynać się od miejsca 10, a nie od numeru nr 1. Aha, i jeszcze jedno. W tekście oczywiście będą spojlery z tego, co się wydarzyło w poszczególnych odcinkach, więc jeśli jeszcze nie widziałeś/widziałaś jakiegokolwiek z tych epizodów, to nie wiem, co tu jeszcze robisz – idź oglądaj serial, bo to jedna z najlepszych rzeczy wyprodukowanych kiedykolwiek dla telewizji. A jeśli spojlery Ci nie straszne, to zapraszam do lektury.

10. And Now His Watched Is Ended (sezon 3, epizod 4)
Trzeci sezon ma dla mnie wyjątkowe znaczenie, bo jest tym momentem, w którym zacząłem oglądać serial. Dwa i pół dnia zajęło mi nadrobienie pierwszych dwóch sezonów oraz czterech odcinków trzeciego. I właśnie ten epizod był ostatnim, po którym musiałem już tak jak wszyscy czekać tydzień na kolejny odcinek.
Całość rozpoczyna się widokiem załamanego Jaimego (to i tak chyba nawet zbyt lekkie określenie jego stanu psychicznego), któremu w poprzednim epizodzie Locke odciął prawą rękę. I nie piszę o tym dlatego, że mam tu zamiar streszczać cały odcinek. Co to, to nie. To właśnie jest moment, w którym Jamie upada na samo dno, to właśnie od tej chwili, kiedy prawdopodobnie po raz pierwszy odczuwamy wobec niego współczucie i sympatię, zachodzi w nim zmiana, a jego postać zaczyna swoją drogę ku odkupieniu. Z małym wyjątkiem zaraz tuż po śmierci Joffrey’a. Jamie na przestrzeni całego serialu doskonale prezentuje to, co czyni świat stworzony przez Martina tak ciekawym i zostawiającym tak dużo pola do interpretacji. Tu nie ma wyraźnego podziału na tych dobrych i tych złych. Jest w nim mnóstwo odcieni szarości i to właśnie czyni Świat Lodu i Ognia tak ciekawym.
Dodatkowo to właśnie w tym odcinku żegnamy się z jedną z najfajniejszych postaci drugoplanowych w serialu – Lorda Dowódcę Nocnej Straży Joera Mormonta zabijają jego właśni ludzie. Plus mamy do czynienia z jedną z najbardziej badassowych scen w historii całego show. Daenerys pokazuje, chyba po raz pierwszy, czym jest przebudzony smok. Zresztą co ja wam będę opowiadał sami zobaczcie. Dodam jeszcze tylko na koniec, że ta scena w serialu prezentuje się dużo lepiej niż na kartach powieści i jest to jedna z niewielu rzeczy, którą show zrobiło lepiej niż książka.

9. The Watchers on the Wall (sezon 4, epizod 9)
Dziewiąty odcinek każdego sezonu bywa zazwyczaj punktem kulminacyjnym, w którym zmierzał cały sezon, a kolejny jest tak właściwie jego epilogiem tych ważnych wydarzeń. Piszę zazwyczaj, ponieważ w czwartym sezonie jest to trochę podzielone pomiędzy epizodami numer osiem i dziewięć. I o epizodzie ósmym (mały spojler, no chyba, że przeskrolowaliście już niżej i zapoznaliście się z wszystkimi odcinkami, które umieściłem w mojej topce) będzie za chwilę. Skupmy się najpierw na tym odcinku.
To nie jest pierwszy raz, kiedy akcja pojedynczego epizodu skupia się tylko i wyłącznie na jednej lokacji. Mieliśmy już z tym okazję się zapoznać w drugim sezonie, przy okazji odcinka „Blackwater” i dokładnie tak samo jest w tym przypadku. Co ciekawe zarówno „Blackwater”, jak i właśnie „The Watchers on the Wall” są wyreżyserowane przez tego samego reżysera Neila Marshalla i oba są niesamowite. To właśnie te odcinki pokazują, jak momentami cienka jest granica pomiędzy najlepszymi epizodami Gry o Tron, a typowo hollywodzkimi produkcjami.
Akcja tego odcinka skupia się tylko i wyłącznie na obronie Muru przez Nocną Straż przed armią Dzikich. I jest w nim kilka naprawdę świetnych momentów, jak np. szarża Dzikich na Czarny Zamek od południa, wszystkie sztuczki stosowane przez Wrony uniemożliwiające Wolnym Ludziom przedostanie się za Mur, obrona bramy przez Grena i pozostałych członków Nocnej Straży przed jednym z olbrzymów, którzy tuż przed jego szarżą recytują słowa przysięgi obrońców Muru czy też świetnie wyreżyserowane poszczególne sekwencje walk z tym jednym długim ujęciem pod koniec odcinka, który jest po prostu arcydziełem.
To właśnie tutaj żegnamy się też z kolejną, fantastycznie wykreowaną postacią – Ygritte. Rose Leslie wykonała znakomitą pracę od momentu pojawienia się na ekranie, a śmierć ukochanej Jona Snow w jego ramionach podczas trwającej jeszcze bitwy w tle jest jednym z najbardziej wzruszających momentów w całym serialu. Też podoba mi się to bardziej, niż na kartach powieści, gdzie po pierwszym natarciu Jon odnajduje konającą Ygritte na polu walki.

8. The Lion and The Rose (sezon 4, epizod 2)
Śluby, wesela i noce poślubne to przeważnie, i to delikatnie mówiąc, nie jest najszczęśliwszy czas dla bohaterów Gry o Tron. Bardzo często dochodzi później do wydarzeń, które zostawiają widza w szoku po zakończonym odcinku.
Nie inaczej było i tym razem, choć nie oszukujmy się – wszyscy na to czekaliśmy w zasadzie już od pierwszego sezonu. Każdy chciał śmierci Joffrey’a. Każdy. Wszyscy szczerze go nienawidzili i to tylko pokazuje jak świetnie w tej roli spisał Jack Gleeson, którego występ będziemy pamiętać jeszcze długo po zakończeniu całego serialu. Kto wie, czy to właśnie jego postać nie jest do tej pory najbardziej znienawidzonym charakterem w całym serialu? A przecież w odwodzie jest jeszcze Ramsay Snow.
Do tego jest to jeden z tych epizodów Gry o Tron, za którego scenariusz odpowiedzialny jest sam G.R.R. Martin, więc nie powinno nikogo dziwić, że jest on tak fantastycznie napisany. Jest w nim mnóstwo naprawdę świetnych konfrontacji poszczególnych bohaterów, wymian zdań, docinek słownych, a do tego kończy się w sposób, na który czekaliśmy już od tak długiego czasu. Martin nie mógł zaplanować tego lepiej.

7. The Mountain and the Viper (sezon 4, epizod 8)
Chyba nigdy się nie nauczymy. Poznajemy jakąś postać, lubimy ją coraz bardziej, kibicujemy jej, przejmujemy się jej losami, życzymy jej jak najlepiej, no i to wszystko obraca się przeciwko nam. A przecież powinniśmy już być do tego przyzwyczajeni, bo mamy za sobą takie odcinki jak „Baelor” czy też „The Rain of Castamere”. Nic z tych rzeczy.
Pamiętam, jak oglądałem ten odcinek z siostrą, która nie wiedziała jeszcze, co się wydarzy, w przeciwieństwie do mnie, bo już wtedy byłem po lekturze wszystkich, dostępnych książek i po jego zakończeniu, powiedziała, że Martin jest chujem, bo nie ma nic lepszego do roboty, jak pozbywanie się najfajniejszych postaci.
I nie mogę odmówić jej tutaj racji, bo Oberyn Martell, i to bardziej serialowy, niż książkowy – za co należą się niesamowite brawa Pedro Pascalowi – to jeden z moich ulubionych bohaterów. Jedna z najciekawszych i najbardziej charyzmatycznych postaci, jaka pojawiła się w serialu. Świetny wojownik, szkolony w Cytadeli, do tego podróżujący po świecie, będący nawet w pewnym momencie członkiem kompani najemników „Drugich Synów”. Gdyby HBO chciało kiedyś zrobić spin off o którejś z postaci z Gry o Tron, to Oberyn Maertell nadaje się do tego, jak nikt inny. Poza tym jego finałowa walka z „Górą” to jeden z najlepiej zaprezentowanych pojedynków, o ile nie najlepszy, w całym serialu. Choreografia jest przecudowna.
O przegrany pojedynek Oberyn może mieć jednak pretensje tylko do siebie, ponieważ miał już Gregora Clegane’a na łopatkach, ale był tak zaślepiony zemstą wobec Lannisterów, za co nie można mu się też dziwić, że opuścił gardę i popełnił błąd, a kiedy popełniasz błąd w tym świecie… no cóż, przychodzi ci zapłacić za niego czasem – a można rzec, że nawet bardzo często – najwyższą cenę.
Plus na koniec ta scena wygląda niesamowicie z mieczami świetlnymi, ale no nie oszukujmy się – każda walka z bronią białą wygląda lepiej, kiedy jest ona później przerobiona na miecze świetlne.

6. Battle of the Bastards (sezon 6, epizod 9)
W tym epizodzie Daenerys w końcu zaprowadza porządek w Meeren, pokazując Panom z innych miast z Zatoki Niewolniczej, gdzie jest ich miejsce i że w nowym, stworzonym przez niej świecie nie będzie już więcej miejsca na żerowanie i wykorzystywanie słabszych od siebie. Jej trzy smoki z łatwością rozprawiają się z flotą z Yunkai, Astaporu i Volantis i… to nawet nie jest kulminacyjny punkt tego odcinka, tylko jego pierwsze 10 minut.
To, co najlepsze zaczyna się dopiero w połowie, a mianowicie bitwa o Winterfell. I to jest ta prawdziwa bitwa o Winterfell, a nie ten atak Stannisa, którego wojska zostały zmiażdżone bez większego wysiłku przez armię Boltonów, a do tego nie zobaczyliśmy tego niemal w ogóle na ekranie.
Tutaj jest zupełnie inaczej. I co najważniejsze, realizacyjnie stoi to na najwyższym z możliwych poziomów. Pisałem wyżej, że Gra o Tron przejawia tendencje do zacierania granicy pomiędzy tym, że jest serialem, a nie wysokobudżetową hollywodzką produkcją i to jest właśnie jeden z takich przykładów. I choć pewnie można się tu przyczepić do kilku detali, tak całość w ogólnych rozrachunku wypada znakomicie. Szczególnie od strony wizualnej. Czuć zagrożenie, jakie niesie za sobą tak bitwa, a szczególnie moment, w którym Jon Snow jest zadeptywany przez swoich własnych ludzi i to jego wygrzebanie się z tłumu ma w sobie dużo więcej symboliki niż wskrzeszenie go przez Melisandre kilka epizodów wcześniej.
Polecam zresztą obejrzeć ten materiał zza kulis o samym odcinku, który HBO udostępniło na swoim oficjalnym kanale na YouTube.
No i na koniec sprawiedliwość dosięga drugiej najbardziej znienawidzonej postaci w historii całego show – Ramsay’a Boltona. Czy można chcieć czegoś więcej?

5. Baelor (sezon 1, epizod 9)
To pierwszy raz, kiedy „Gra o Tron” pokazała nam, że jest serialem innym, niż wszystkie, że nie będzie podążało typową fabułą, znaną z innych tego typu produkcji oraz że nikt, ale to naprawdę nikt nie jest w tym serialu bezpieczny i może zginąć w każdej chwili.
Od początku jest wprost jest niemożliwym do uwierzenia, że Ned może stracić głowę, do momentu w którym to się dopiero dzieje. Pamiętam, że byłem w niemałym szoku, jak można pozbywać się z serialu jego głównej postaci i gdzieś tam do końca tliła się we mnie nadzieja, że może jednak ktoś zaraz, niespodziewanie pojawi się na ekranie i uratuje Neda.
Tak się jednak nie stało i musieliśmy się pożegnać z jednym z najfajniejszym bohaterów w całym serialu. Co ciekawe oglądając show ponownie da się zauważyć, jak szczególnie duży impakt miał ta postać na swoje dzieci, które później wielokrotnie na przestrzeni kolejnych epizodów wspominają jego nauki i tego jak fantastycznym był dla nich ojcem i wzorem do naśladowania. To także ten moment, w którym wiadomo, że jakiekolwiek późniejsze porozumienie, pokój lub zawieszenie broni pomiędzy Lannisterami a Starkami nie będzie już później nigdy możliwe.

4. Blackwater (sezon 2, epizod 9)
Ponownie odcinek, tak samo jak „The Watchers on the Wall”, którego akcja dzieje się tylko w jednej lokacji i reżyserowany przez tego samego reżysera – Neila Marshalla. Jest to też epizod, na który producentom serialu udało się od HBO wyciągnąć nieco więcej środków niż dotychczas i nie da się tego nie zauważyć.
CGI dzikiego ognia, które zniszczyło flotę Stannisa wygląda fenomenalnie, niczym nie odstając od najlepszych efektów specjalny w wysokobudżetowych filmach, a i oblężenie Królewskiej Przystani przez Stannisa to również jedne z najlepszych scen walk w serialu.
Świetny plan Tyriona w połączeniu z jego fantastyczną motywującą mową, zaraz po tym jak Joffrey zwiał z murów zamku, to najlepsze momenty tego odcinka. Ten sezon w ogóle jest sezonem Tyriona. Do tego momentu jego postać jest tak dobrze budowana, tak bardzo z nią sympatyzujemy, że właśnie dlatego w ostatniej scenie, kiedy zostaje zaatakowany przez jednego z królewskich gwardzistów, tak bardzo przejmujemy się jego losem i tym, czy ostatecznie uda mu się przeżyć bitwę. A to wcale nie było takie pewne, biorąc pod uwagę nasze wcześniejsze doświadczenia z serialem.

3. The Winds of Winter (sezon 6, epizod 10)
Pierwsze 15 minut tego filmu to wizualno-dźwiękowy majstersztyk. I dużą robotę, a nie wiem nawet czy nie główną robi utwór „Light of the Seven” skomponowany przez Ramina Javadi, który towarzyszy wydarzeniom dziejącym się na ekranie. Całość kończy się wysadzeniem Septu Baelora oraz pożegnaniem z wieloma postaciami, a losy części z nich mogliśmy obserwować przecież od pierwszego czy drugiego sezonu Gry o Tron.
Do tego dochodzi tu do jednego z najbardziej zaskakujących zwrotów akcji, których chyba nikt się nie spodziewał, a mianowicie potraktowanie przez Tommena nazwy stolicy Westeros – King’s Landing trochę zbyt dosłownie.
I tak jak pisałem wyżej to dopiero pierwszy kwadrans odcinka, bo przeskakując pomiędzy poszczególnymi scenami, nim zacząłem pisać ten tekst, przypomniałem sobie, że w tym epizodzie dzieje się naprawdę dużo. I wcale nie mamy poczucia, że jakakolwiek chwila zostaje tutaj zmarnowana lub jakakolwiek scena jest tutaj niepotrzebna. Mamy tu domknięcie niemal wszystkich najważniejszych wątków, które rozgrywały się na przestrzeni całego sezonu, od zemsty Aryi na Walderze Freyu, koronowaniu Jona na nowego Króla Północy i ujawnieniu w końcu jego prawdziwej tożsamości, czy też wyruszeniu przez Daenerys do Westeros. Sezon kończy się w takim momencie, że zaraz chciałoby się włączyć kolejny odcinek, byle tylko dowiedzieć się co dalej. A na to trzeba było niestety czekać do następnego roku.

2. The Rains od Castamere (sezon 3, epizod 9)
Nie pamiętam, by wcześniej, ale również później, jakikolwiek film czy też odcinek serialu pozostawił mnie w takim szoku, po tym, co zobaczyłem na ekranie. Przez dobrych kilka minut zbierałem szczękę z podłogi i nie wiedziałem co powiedzieć i jak zareagować na to, co przed chwilą obejrzałem.
Wiemy już, że serial przyzwyczaił nas śmiercią Neda do tego, że nikt nie jest bezpieczny i każdy może zginąć tutaj w każdej chwili, ale to było wejście na jeszcze wyższy poziom i sprawiło, że o Grze o Tron mówili dosłownie wszyscy. Do tej pory zresztą po YouTube krążą filmiki z reakcjami na to, co wydarzyło się podczas Red Wedding. I część z tych filmików ma od kilkuset do nawet kilku milionów wyświetleń.
To też jedyny odcinek serialu, który kończy się w kompletnej ciszy i po ostatniej scenie, w trakcie, kiedy wyświetlają się napisy końcowe nie towarzyszy nam żaden utwór muzyczny, tylko i wyłącznie cisza, która potęguje jeszcze bardziej uczucie szoku i niedowierzania w związku z tym, czego przed chwilą byliśmy świadkami.
Showrunnerzy serialu – D.B. Weiss i David Benioff wspomnieli zresztą w jednym z wywiadów, że to właśnie ten moment z książek sprawił, że zapragnęli przenieść prozę Martina na ekran i na samym starcie serialu wspomnieli iż będą szczęśliwi, jeśli serial będzie trwał wystarczająco długo, by nakręcić właśnie wydarzenia z Red Wedding. Sadyści. Na równi z Martinem.

1. Hardhome (sezon 5, epizod 8)
To trochę zaskakujące, że najlepszy odcinek Gry o Tron, zdecydowanie mój ulubiony, pochodzi z – moim, jak i pewnie też wielu innych zdaniem – najsłabszego sezonu show.
Wiele się dzieje w tym epizodzie. Ser Jorah zostaje ponownie wygnany przez Daenerys, a Tyrion zostaje przy niej jako jej doradca, Theon wyjawia Sansie prawdę o Branie i Rickonie, Cersei dalej jest więziona przez Wiarę i mamy okazję zobaczyć jak jej postać sięga dna.
Najważniejsze jednak dzieje się w ostatnich pół godzinach odcinka, ponieważ po raz pierwszy mamy okazję zapoznać się z tym, jaką tak naprawdę potęgą dysponuje Nocny Król i jak wielkim zagrożeniem jest dla naszych bohaterów.
To również epizod, w którym dostajemy jedno z najlepszych przemówień w historii serialu, kiedy Jon Snow próbuje namówić Dzikich do udania się z nim za Mur. No i sama choreografia walk jest fantastyczna z tym niesamowitym pojedynkiem Jona z Innym, kiedy już myślimy, że to jego koniec, że zaraz zginie, jednak w ostatniej chwili udaje mu się przeżyć dzięki Długiemu Pazurowi, mieczowi z valyriańskiej stali, który przecież dostał od Joera Mormonta jeszcze w pierwszym sezonie. Ciekawe czy już wtedy producenci wiedzieli o tym, że valyriańska stal jest jedną z niewielu broni, za pomocą której można zabić Białych Wędrowców?
No i wejście samego Nocnego Króla na koniec, powołanie tych wszystkich zmarłych do życia, wcielenie ich w szeregi swojej armii i wymiana spojrzeń, którą dzieli na koniec z Lordem Dowódcą. Zdecydowanie mój ulubiony odcinek całego show.
No i to by było na tyle. Tak to wygląda i zachęcam was do podzielenia się waszą. Komentarze są do waszej dyspozycji. A nam pozostaje mieć nadzieję, że te ostatnie 6 epizodów Gry o Tron będą równały poziomem do tych najlepszych.