Nim przejdę do odpowiedzi na pytanie zawarte w tytule, krótki wstęp, więc drogi czytelniku będę bardzo wdzięczny, jeśli poświęcisz chwilę na przeczytanie tych kilku zdań.
Czym jest 300kultura (przyznasz, że nazwa całkiem pomysłowa)? To projekt, do którego współtworzenia zaprosił mnie mój bardzo serdeczny przyjaciel jakieś półtora roku temu, gdzie mieliśmy wspólnie w kilka osób, które się przyjaźnią, regularnie spotykają i czasem potrafią np. godzinami rozmawiać na temat danego filmu, czy dzielić się swoimi przemyśleniami na tematy związane z szeroko pojęto rozumianą kulturą.
Filmy, książki, komiksy, płyty, festiwale. Recenzje miały być w formie pisemnej, podcastów czy też audiowizualnej. Większych ograniczeń co do prezentacji swoich myśli być nie miało, ale jak zdążyłeś pewnie zauważyć albo dowiadujesz się z tego tekstu wpisów na stronie ukazało się łącznie trzy. Trochę wstyd, nieprawdaż?
Powodów dlaczego tak się stało jest kilka. Brak weny, czasu, dopadająca każdego z nas proza życia, trochę lenistwa. Pewnie wszystkiego po trochu.
Nie będę się wypowiadał za resztę, ale jeśli chodzi o mnie to już od jakiegoś czasu cierpiałem na lekkie wypalenie oraz zmęczenie materiału. Szczególnie jeśli o chodzi o blog enbiej.pl, którego współtworzyłem od czterech i pół roku, gdzie pisałem i nagrywałem podcast o NBA, najlepszej koszykarskiej lidze na świecie.
Z czasem jednak udzielałem się coraz mniej i od jakiegoś czasu czułem, że może czas na lekkie zmiany, a że zdarza mi się regularnie chodzić do kina, oglądać seriale, czytać komiksy i czasem książki to może warto podzielić się swoimi przemyśleniami na ich temat i tchnąć w końcu w tego bloga trochę życia.
Nie chcę też robić niczego na siłę, bo to nie o to w tym chodzi. Chcę, żeby pisanie, po prostu znowu sprawiało mi przyjemność, tak jak to było na początku mojej przygody z enbiej.pl, a nie stało się z czasem jakiś tam obowiązkiem, bo przekonałem się już chyba, że coś robione na siłę, a nie z pasji przestaje potem trochę dawać satysfakcję.
Nie wiem, czy ktoś to będzie czytał, ale gdyby udało się zainteresować i zachęcić do dyskusji chociaż kilka osób to czy nie warto spróbować?
Dlatego drogi Czytelniku, jeśli dotarłeś do tego punktu i czasem zajrzysz na tego bardzo skromnego bloga, napiszesz, że to o czym piszę lub mówię to kompletne bzdury albo że trafiłem w punkt i zgadzasz się ze mną w stu procentach to będę Ci niezmiernie wdzięczny.
To tyle tytułem wstępu. Także dziękuję tym pięciu osobom, które cały czas czytają dalej i przejdę do meritum, dla którego wszyscy tu trafili. Czy warto oglądać serial animowany The Clone Wars? I tak, i nie. Ach, czemu to nigdy nie może być jednoznaczna odpowiedź, co nie?
Odpowiedź jest prosta – ponieważ to serial skierowany głównie do młodszego widza i legitymuje się wszystkimi wadami związanymi z tym, do jakiej grupy odbiorców jest kierowany. I pamiętam jak swego czasu czasu czytałem, jak redaktorzy z polskiej strony Star Wars Extreme oceniali poszczególne odcinki kolejnego serialu animowanego z tego uniwersum – Rebels. Niektórzy z nich, w kilku recenzjach zarzucali, że dany odcinek był dziecinny, nic nie wnosił do głównej osi fabularnej, że bohaterowie zachowywali się dość nieprzemyślany i głupi sposób. Czasem zapominali oni jednak o jednej rzeczy – że to nie oni są grupą docelową tych seriali i że produkowane one są do młodszego widza, a nie do ludzi, którzy wychowali się na oryginalnej trylogii. Ba, nawet nie do tych, którzy wychowali się na prequelach. Z kolei jeśli chodzi o tzw. fillery, to te są w większości seriali. Nawet tych powszechnie uważanych za bardzo dobre lub wybitne.
I nie chciałbym być źle odebrany, to nie jest atak w ich stronę, dogryzanie im, ani nic w tym stylu. Po prostu Rebels są skierowane do innej grupy docelowej i takie odcinki się tam pojawiają. To zupełnie normalne. Tak samo jest z TCW i zabierając się za ich oglądanie od początku do końca, powinniśmy o tym pamiętać. Nie znaczy to jednak, że dorosły widz nie znajdzie to niczego dla siebie. TCW poruszają również dojrzalsze wątki i momentami bywają naprawdę brutalne i mroczne (szczególnie w późniejszych sezonach), jak na serial, którego głównym odbiorą są dzieci i młodzież.
Czy trzeba jednak oglądać wszystkie 121 odcinków podzielonych na 6 sezonów? Pocieszę Cię. Nie.
Dlatego też postanowiłem stworzyć ten mini przewodnik, który pozwoli na obejrzenie tylko tego, co istotne, a pominięcie tego, co dziecinne, infantylne i momentami sprawiające, że masz ochotę po prostu wyłączyć i więcej do tego serialu nie wracać. A uwierz mi, jest kilka takich momentów, ponieważ by oddzielić ziarno od plew musiałem ponownie prześledzić wszystkie odcinki. Nawet te z Jar Jarem. Ty już tych katuszy nie będziesz musiał przechodzić.
Ok, ale nim przejdę jeszcze do tego najważniejszego elementu. Co daje obejrzenie TCW? Przede wszystkim kilku naprawdę fantastycznych historii, z których część jest podzielona na kilka odcinków (dwa, trzy, czasem cztery), inne zaś są zamknięte w jednym epizodzie. Ciekawym jest, choć po zastanowieniu nie powinno to szczególnie dziwić, że wiele z nich jest lepsze od trylogii prequeli, dają dużo więcej radości, satysfakcji i nie powodują uczucia zażenowania, które często towarzyszą w trakcie oglądania pierwszych trzech części SW. Poza tym TCW naprawiają kilka rzeczy, które tak bardzo zostało spieprzone w prequelach.
Co również istotne, większości z nich nie trzeba oglądać po kolei. Całość to bardziej zbiór antologii, które poza pewnymi wyjątkami nie są przypisane do konkretnej daty, tylko dzieją się pomiędzy Epizodem II i III. Pozwala to wyciągnąć sobie dowolny story arc z dowolnego sezonu i cieszyć się zamkniętą historią. Co prawda są pewne wyjątki, ponieważ część odcinków jest ściśle ze sobą powiązanych i niektórych lepiej nie oglądać, jeśli się nie widziało wcześniejszych epizodów, ale jestem w stanie wskazać kilka przykładów, gdzie np. możesz zacząć swoją przygodę z TCW od obejrzenia story arcu z sezonu czwartego lub piątego i nie zakłóci Ci odbioru całej serii, jeśli nie zacząłeś standardowo od pierwszego odcinka pierwszego sezonu.
Polecam jednak tradycyjną metodę, a ja żeby nie marnować Twojego czasu postaram się wskazać Ci, które epizody z każdego sezonu nie są warte uwagi i można je śmiało pominąć, które trzeba koniecznie zobaczyć, a które można, ale nie jest to w żadnym przypadku konieczne.
Obok każdego odcinka lub epizodów ściśle ze sobą powiązanych zamieszczę również ich krótki opis, by nakreślić mniej więcej fabułę, żebyś mógł sam zdecydować, czy chcesz je zobaczyć, ale oczywiście nie na tyle, by zdradzać ci przyjemność z oglądania, ponieważ należy pamiętać, że za spojlerowanie trafia się do ostatniego kręgu piekielnego.
Nim jeszcze napiszę, które to odcinki jeszcze kilka chwil. Z TCW warto się również zapoznać z kilku powodów. Po pierwsze postacie i ich relacje między sobą. Przede wszystkim TCW poprawia wizerunku Anakina Skywalkera. Kiedy myślę o Tym, który ma przywrócić balans Mocy mam przed oczami Anakina z TCW, a nie z prequeli. To właśnie tutaj mamy okazję obserwować jego powolną utratę zaufania w decyzje i działania Zakonu Jedi, jego balansowanie pomiędzy jasną a ciemną stroną Mocy, czy też gniew, który tak w nim drzemie.
Scenarzyści zrobili z Anakina postać, którą rzeczywiście da się lubić, której losy chce się śledzić i która nie irytuje Cię swoim zachowaniem lub mówieniem o tym, jak nie lubi piasku. Skywalker jest tu postacią, która chce czynić dobro, uratować jak najwięcej osób i w obronie niewinnych i tych, których kocha i na których mu zależy jest w stanie czasami zapomnieć o kodeksie Jedi.
Wreszcie jest tym bohaterem, którego Obi-Wan opisuje Lukowi podczas ich spotkania w domu tego pierwszego w Nowej Nadziei.
Drugim charakterem, o którym chciałem wspomnieć to Ahsoka Tano. Początkowo jedna z najbardziej denerwujących, infantylnych, trochę przesadzonych pod względem umiejętności jak na młodą padawankę bohaterek w całej sadze z czasem dojrzała, ewoluowała, aż w końcu stała jedną z najważniejszych postaci w nowym kanonie. Obserwowanie jej historii, jej relacji mistrz/uczeń z Anakinem i tego jak się zmienia na przestrzeni całego serialu daje naprawdę dużo satysfakcji.
Po trzecie Obi-Wan, czyli mój ulubiony charakter w całej sadze i gość, którego one linery, żarty i sarkastyczne uwagi są jedną z najmocniejszych stron całego show. Oh, uwielbiam.
Ale nie tylko żarty są tu najważniejsze. Kenobiemu nadano tutaj większej głębi, wystawiono również na dużą próbę, gdzie w pewnym momencie jest bardzo blisko ciemnej strony, czy też dodano dawną miłość z czasu sprzed Epizodu I. I jak pomyśli się o tym ostatnim to na początku rzeczywiście można poczuć się się lekko skołowanym, skonfudowanym i jeszcze parę innych wyrazów. Ba, nawet złym, bo jak to poczciwy stary Obi-Wan i inna kobieta? Ten wątek jest jednak bardzo, ale to bardzo satysfakcjonujący i początkowa złość na scenarzystów, którą czułem przerodziła się w zrozumienie ich intencji.
I co najważniejsze jego relacja z Anakinem. W tych odcinkach, w których ta dwójka to główni bohaterowie widać jak dużym szacunkiem się darzą, jak bardzo im na sobie zależy, jak jest chemia między nimi. Że są dla siebie jak przyjaciele, jak bracia. To ogólnie jedne z najlepszych momentów w TCW. Niemniej mogę być tu nieobiektywny, bo tak jak pisałem wyżej Obi-Wan to moja ulubiona postać.
No i Klony, bo przecież ten cały konflikt, ta cała wojna pomiędzy Republiką a Separatystami został nazwany właśnie po nich. Klony są tu pełnoprawnymi postaciami z krwi i kości, mają inne charaktery, inaczej się zachowują, różnią się od siebie i to pomimo tego, że teoretycznie są takie same.
Co więcej TCW zadaje tutaj ciekawe pytania, trochę filozoficzne pytania. Czy to tylko numery wyprodukowane w probówkach (o czym zresztą opowiada jeden z najlepszych story arców w całym serialu), czy może mężczyźni, żołnierze zasługujący na takie samo traktowanie jak normalnie urodzeni ludzie czy inni mieszkańcy galaktyki. Oglądając serial zaczyna nam naprawdę zależeć na ich losie, a odcinki skupione tylko na nich są naprawdę bardzo dobre.
To w zasadzie są główne postacie w TCW, ale wiele dzieje się też na drugim planie, pojawiają się postacie z filmów, jak Admirał Ackbar, Chewbacca, a nawet Wilhuf Tarkin. Poza tym serial rozwija kilku znanych nam dobrze bohaterów, jak m.in. Asajj Ventress, które dano większą rolę i poprowadzono w naprawdę ciekawym kierunku, Padme, która nie jest tą, która tylko patrzy się i wzdycha w stronę Ankaina, ale potrafi wziąć sprawy w swoje ręce, czym przypomina trochę własną córkę lub pozostałych Jedi tylko na chwilę pojawiających się tylko na chwilę na dużym ekranie, którzy mają tutaj więcej czasu antenowego i momentami chciałoby się, by pojawiali się częściej.
Ponadto show wprowadza również nowych bohaterów, w tym w moim przekonaniu najlepszego łowcę nagród w galaktyce (fuck you Boba!) – Cada Bane’a, który wygląda żywcem wyjęty jak z westernu i od pierwszego odcinka stał się jedną z moich ulubionych postaci w całej sadze.
No i na koniec akcja całego serialu rozgrywa się w wielu różnych ciekawych i barwnych lokacjach. Nie ma ograniczania się tylko do kilku planet i pozwala to na poznawanie kultury i zwyczajów szerokiego spectrum ras z całej galaktyki. Jak mroczna i tajemnicza Dathomira i zamieszkujące nią Siostry Nocy, pustynna i kamienna Ryloth – ojczyzna Twi’leków, nowoczesna Mandalora czy też pokryta oceanami Mon Calamari.
Wiem, że rozpisałem się baaardzo i jeśli dotarłeś do tego punktu to gratuluję i mam nadzieję, że zachęciłem Cię, jeśli nie do oglądania, to chociaż do dania szansy TCW, bo można spędzić z tym serialem kilka naprawdę fajnych chwil i nie powinien być to stracony czas.
Och, zapomniałem o jeszcze jednej rzeczy. Jak pewnie zdążyłeś zauważyć piszę jedynie o zaletach tego serialu, nie wspominając nic o wadach. I to nie jest tak, że ta animacja ich nie ma, bo tak na dobrą sprawę gdyby ich nie miała już dawno byś ją zobaczył. Wady są, jak np. powszechna niekompetencja po stronie separatystów, odarcie trochę Generała Grievousa z jego badassowości, którą to czuło się trochę w epizodzie III lub czytając książkę „Labirynt zła” (swoją drogą jedna z lepszych pozycji w wyrzuconym do kosza Expanded Universe – polecam). Jest też kilka postaci, które są wprowadzone niepotrzebnie i bez większego pomysłu lub takie, których wątki kontynuowane z filmów kinowych (Jar Jar). Ty, drogi czytelniku będziesz miał jednak tę przewagę, że podpowiem Ci, które z tych epizodów, gdzie nagromadzenie złych wątków, akcji lub dialogów na minutę przekracza akceptowalną ilość, omijać. Oczywiście, wśród tych, które Ci polecę będą pewnie i takie, które mogą Ci się nie spodobać, ale to już raczej bardzo indywidualna kwestia.
Ok, więc nie przedłużając tego bardziej przejdźmy teraz do meritum i zacznijmy odliczanie tego, co z TCW warto zobaczyć. I paradoksalnie zalecam oglądanie wcale nie od Star Wars: The Clone Wars, ale od Star Wars: Clone Wars. I nie to nie jest pomyłka. Brak tego przedrostka „The” pozwala odróżnić tę animację, która wychodziła w latach 2008-2015 od tej z lat 2003-05, za którą stał Gendy Tartakowsky.
Co prawda ta od twórcy m.in. Laboratorium Dextera lub Samuraja Jacka oficjalnie nie należy do kanonu, ale jest na tyle dobra, tak w zasadzie to arcydzieło, że zwyczajnie warto ją znać. Ponadto ogląda się ją dość szybko bo składa się z 20 ok. 3 minutowych odcinków (tylko ostatni trwał 7 minut) oraz 5 dłuższych 12-13 minutowych. Jak łatwo policzyć obejrzenie całości zajmie niewiele ponad dwie godziny i nie uważam tego w ogóle za stracony czas.
Także zacznij od tego, a następnie wróć tutaj, a ja w kolejnych częściach podpowiem Ci, jak z kolei zabrać się za te Wojny Klonów, które tak tutaj zachwalałem. Całość nie będzie już pewnie tak długa jak ten tekst i podzielę ją na sześć osobnych artykułów – po jednym na każdy sezon.
Ode mnie tyle, przynajmniej na dziś i zachęcam czasem do zaglądania na tego bloga, jeśli już oczywiście w czasie pracy lub w domu przeczytasz cały internet i nie będziesz wiedział co dalej robić ze swoim życiem.
A, no i na koniec nie mogło tego zabraknąć. Niech Moc będzie z Wami!
Jedna myśl na temat “Czy warto oglądać The Clone Wars?”