Dla mnie to film, na który czekałem w tym roku najbardziej. Jestem wielkim fanem Gwiezdnych Wojen, jak i całego uniwersum i już od kilku dni odliczałem dni do premiery. Co więcej o filmie nie wiedziałem praktycznie nic, ponieważ tak jak przed poprzednią częścią unikałem jakichkolwiek informacji na temat Ostatniego Jedi.
Nie widziałem żadnego zwiastuna, żadnego spotu telewizyjnego i nie czytałem żadnych wiadomości na temat ósmej części. Jedyne co widziałem to dwa plakaty, których nie sposób było uniknąć, ale też nic nie zdradzały oraz sesja zdjęciowa dla magazynu Vanity Fair, która mignęła mi na mojej tablicy na Facebooku. To wszystko.
Pamiętam, że strategia unikania zadziałała w przypadku Przebudzenia Mocy, ponieważ w czasach, kiedy tak dużo można wywnioskować z trailerów, pójście do kina na świeżo bez jakiejkolwiek wiedzy byłoby naprawdę ciekawym doświadczeniem, dlatego również teraz zdecydowałem się na podobną taktykę. I szczerze – polecam każdemu. Jeśli jest jakiś film, na który bardzo czekacie to pójście na niego do kina, nie wiedząc o nim wcześniej nic, to całkiem interesujące przeżycie. Tyle tytułem wstępu, więc przejdźmy do recenzji.
Bardzo rzadko mam tak, że nie potrafię do końca ocenić filmu. Czy mi się podobał czy może jednak nie? Czy jestem zadowolony po wyjściu z sali kinowej czy raczej rozczarowany? Targają mną trochę sprzeczne emocje i balansuje tutaj na granicy jasnej i ciemnej strony Mocy, ponieważ obejrzałem Ostatniego Jedi już dwa razy i dalej nie umiem dość jednoznacznie określić swojego zdania.
Może dlatego, że tak bardzo czekałem na ten film, może moje oczekiwania były zbyt wygórowane i tak bardzo chciałem, żeby był naprawdę dobry. Żeby był dla tej najnowszej trylogii tym, czym moje ukochane Imperium kontratakuje dla oryginalnej. I niestety nie jest.
Chodzi głównie o to, że tam gdzieś w środku kryje się naprawdę świetny film. Może nie wybitny, ale w każdym razie lepszy od tego, który dostaliśmy, ponieważ jeśli ósmy epizod robi coś dobrze, to robi to naprawdę dobrze, niemniej jeśli robi coś źle, to jest to naprawdę kiepskie.
Przede wszystkim film jest troszkę za długi i skrócenie go tylko wyszłoby mu na dobre. Jest taki moment w Ostatnim Jedi, który wydaje się być punktem kulminacyjnym całego epizodu i po którym ma się wrażenie, że całe te narastające w nas emocje, napięcie opadną i seans powinien się zaraz zakończyć. No i nie można się bardziej pomylić, ponieważ film jeszcze trwa, trwa i trwa. Jest to trochę męczące i przypomina mi końcówkę Powrotu Króla, kiedy też wydawało nam się, że to już koniec filmu, a tu dostawaliśmy kolejne zakończenie. I teraz miał być już koniec, a tu znowu następne.
Tu jest podobnie i po tym kulminacyjnym momencie, który swoją drogą jest jedną z najlepszych scen w ósmym epizodzie film nie zwalnia, nie daje nam chwili na wytchnienie, tylko włącza wyższy bieg, a potem jeszcze kolejny. I nie chciałbym być źle odebrany, ponieważ końcowa faza filmu daje nam sceny, które zostaną zapamiętane jako jedne z najlepszych w historii Gwiezdnych Wojen, niemniej jednak ten moment na uspokojenie bardzo by się przydał.
Nie ma jednak na niego miejsce, ponieważ wcześniej poświęcono czas na inne wątki, które moim zdaniem nie do końca wypaliły i gdyby je wyciąć, a ten zaoszczędzony czas poświęcić innym to całość prezentowałaby się o wiele lepiej. Ba, gdyby nawet film skrócić to też wyszłoby mu tylko na dobre.
Jest tu naprawdę kilka scen, które są zwyczajnie niepotrzebne lub w tak fatalny sposób zaprezentowane, że naprawdę dziwię się, że na koniec dnia zdecydowano się umieścić je w filmie. Jedna z nich związana jest z Carrie Fisher (jeśli pójdziecie do kina to od razu zrozumiecie o czym mówię albo jak już byliście to pewnie się domyślacie) i oglądana za drugim razem boli równie, a jeśli nie bardziej niż za pierwszym.
I do samej księżniczki Lei nie mogę się w jakikolwiek sposób przyczepić, bo Carrie Fisher jest zwyczajnie świetna w tej roli. Poza tym jest jedna scena pod koniec filmu, która mnie absolutnie chwyciła za serce, i dobitnie przypomniała mi, że aktorki nie ma już pośród nas. Szkoda, naprawdę szkoda.
Ale przejdźmy do dobrych rzeczy w Ostatnim Jedi, bo pomimo moich uwag co do samego filmu jest ich tutaj całkiem sporo. Przede wszystkim Moc. Ta znowu jest przedstawiana tak, jak w oryginalnej trylogii, a nie jak w prequelach. Jako ta mistyczna siła, która cytując mistrza Yodę, otacza i łączy całą galaktykę, a nie sprowadzona do mierzenia poziomu midichlorianów we krwi. Nie ma tutaj w ogóle tego naukowego podejścia i ten sposób postrzegania Mocy podoba mi się najbardziej. Dodatkowo pokazuje nam się tutaj jej nowe zastosowania, które wprowadzają coś nowego i interesującego do całego świata.
Bardzo do gustu przypadł mi również cały wątek tria Rey-Kylo-Luke i aż szkoda, że nie poświecono mu więcej czasu. Nie chcę za bardzo się w niego zagłębiać, bo obawiam się, że mógłbym zdradzić za dużo, a ciężko o nim pisać bez jakichkolwiek spojlerów.
Jak jesteśmy jednak już przy Luku, to muszę nadmienić, że w całym filmie to zdecydowanie moja ulubiona postać. Mark Hamill jak podstarzały mistrz Jedi jest absolutnie fenomenalny i jego story arc, to dlaczego znalazł się na wyspie, to dlaczego zdecydował się na życie w samotności jest wytłumaczone w bardzo satysfakcjonujący sposób. W jego występie widać to, jak bardzo rozwinął się jako aktor, porównując go do jego początków kariery z Nowej Nadziei i aż szkoda, że w przeciągu tych wszystkich lat nie ma więcej ról na koncie, że nie rozwinął swojej kariery po Gwiezdnych Wojnach tak, jak Harrison Ford, że zostanie zapamiętany głównie z tego, że grał Luku’a Skywalkera i podkładał głos pod Jokera. Szkoda, naprawdę szkoda, bo po tym występie widać, że Hamill jest naprawdę dobrym aktorem.
Ponadto jesli oglądaliście Rouge One to wiecie, ze pod sam koniec filmu Vader dostaje swoją scenę, w której jest pokazany jako bad ass, chodzą siła zniszczenia, której nie sposób powstrzymać. Rownież Luke ma taka scenę w Ostatnim Jedi. Co prawda nie kosi przeciwników na lewo i prawo jak Vader, ale czuć bijąca od niego potęgę, czuć że jest naprawdę potężnym użytkownikiem mocy i ta, ponownie cytując Yode jest jego sprzymierzeńcem.
Jesli zaś chodzi o Rey, to poza tym, ze ja jestem absolutnie zakochany w Daisy Ridley, która jest po prostu przepiękna bardzo podoba mi się jej relacja z Lukiem. Pozostaje mi jednak żałować, że nie poświęcono temu wątkowi więcej czasu i że ten jej trening nie trwał dłużej. To tylko polepszyłoby to ogólny odbiór filmu.
Również do plusów filmu należy zaliczyć postać Kylo Rena. Nie rozumiałem zarzutów wobec tej postaci po Przebudzeniu Mocy, ze jest jak Vader 2.0. Właśnie nie, Kylo właśnie chce być jak Vader i to była ta mała subtelna różnica, której mam wrażenie, ze nie wszyscy do końca załapali. Tutaj Ben odchodzi od pomysłu kopiowania Vadera za wszelką cenę, kończy z nim w dość symboliczny sposób i zaczyna kroczyć zupełnie własną, inną ścieżka. Tą na której Vader nigdy nie był. Przynajmniej do pewnego momentu. Adam Driver jest fantastyczny w tej roli i aktorsko kradnie niemal każdą scenę w której się pojawia. Ma też fantastyczną chemię z Daisy Ridley i ich wspólna scena w wydawałoby się kulminacyjnym momencie jest jedną z najlepszych w całej historii Gwiezdnych Wojen. Tu jednak film robi się trochę wtórny, bo mógłby pójść w zupełnie nowym, innym kierunku, takim, jakiego jeszcze w historii tej marki nie wiedzieliśmy i marnuje trochę tę okazję.
Jeśli chodzi o pozostałe postacie to wszyscy fani Poe Damerona powinni być zadowoleni, ponieważ ta postać dostaje własny, całkiem duży wątek filmie. W przeciwieństwie do tego co widzieliśmy w poprzedniej części poznajemy go lepiej, Poe dostaje więcej charakteru i przechodzi swoją drogę. Jest już kimś więcej niż tylko najlepszym pilotem Rebeliantów i staje się ciekawy w przeciwieństwie np. do takiego Finna, którego wątek z nowo wprowadzoną postacią Rose wydaje mi się słaby. Ta część filmu z kolei mogłaby kompletnie wypaść ze scenariusza i produkcja nic by na tym nie straciła. Co więcej, gdyby ten czas poświęcono na inne wątki, innych bohaterów to Ostatni Jedi byłby pewnie tylko lepszy.
Warto też wspomnieć tutaj o wizualnej stronie filmu, bo ta jest naprawdę przepiękna. To chyba najlepiej prezentujący się na dużym ekranie film z całej sagi. I nie chodzi mi tu tylko o efekty. Projekty nowych planet, lokacji są fantastyczne i wyglądają przecudownie na ekranie i choć ja oglądałem film w 2D, to jeśli tylko będziecie mieli okazję zobaczyć Ostatniego Jedi w IMAX to nawet się nie wahajcie. Warto będzie zapłacić trochę więcej, żeby czerpać przyjemność z oglądania w jak najlepszym możliwym obrazie.
I jak np. bardzo podobały mi się nowe lokacje, tak znowu jestem zawiedziony, że tak mało wśród bohaterów jest kosmitów. Rozumiem dlaczego nie ma ich w Najwyższym Porządku, bo te działa na podobnej zasadzie co Imperium, gdzie rasom innym niż ludzka ciężko było się przebić w hierarchii, tak dziwi mnie dlaczego wśród naszych protagonistów jet ich tak mało. Przeszkadzało mi to już trochę przy okazji Rouge One, że wśród tej głównej grupy, która poleciała po plany Gwiazdy Śmierci nie było żadnego kosmity, tak tutaj również mam z tym trochę problem.
Przecież to uniwersum jest tak zróżnicowane pod względem rasowym, że uważam to za niewykorzystany potencjał. Co prawda w filmie pojawiają się nowi, wcześniej nie widziani przedstawiciele różnych ras kosmitów, tak wydaje mi się, że byłoby lepiej, gdyby wśród Ruchu Oporu byłoby ich trochę więcej. I gdyby któraś z nich pełniła jakoś bardziej wiodącą rolę.
Rozczarowany jestem jednak trochę muzyką, bo ta pomimo tego, że nie nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu (to zresztą muzyka ze Star Wars, więc wiadomo) i jak zwykle słucha się jej bardzo przyjemnie i jest dużą częścią filmu, tak brakuje mi jakiegoś nowego, charakterystycznego motywu. Kiedy w Przebudzeniu Mocy mieliśmy np. ciekawy motyw Rey, tak w tym mam wrażenie, że wykorzystano tylko dotychczasowe utwory, lekko je modyfikując i nie wprowadzając nic nowego. Zagrano tu bardzo bezpiecznie w tym elemencie. Ciekawostką jest też fakt, że w jednej ze scen właśnie brak muzyki, brak jakichkolwiek dźwięków daje wprost niesamowity efekt, który zapiera dech w piersiach i po którym pozostaje nam tylko zbierać szczękę z podłogi.
Podsumowując, bo mógłbym jeszcze mówić, a raczej pisać o tym filmie jeszcze trochę, niemniej ciężko jest to robić bez omawiania szczegółowo fabuły Ostatni Jedi to film, który nie wykorzystuje w pełni potencjału, który w nim drzemie. Choć ósma część sagi bawi się trochę konwencją oferując kilka naprawdę dużych zwrotów akcji, o których wcześniej byśmy w ogóle nie pomyśleli, to gdyby pozbyć się niektórych elementów sprawiających, że w pewnym momencie całość wydaje się przeładowana wątkami dostalibyśmy lepszą opowieść. Bo tam w środku kryje się dobry, ale to naprawdę bardzo, bardzo dobry film.