Znacie to uczucie, kiedy zakończycie dobrą grę i oprócz ogromnej satysfakcji z ukończenia rozgrywki, towarzyszy wam również spora pustka? Na pewno. Kiedy spędziliście godziny na świetnej zabawie i tak bardzo zżyliście się z bohaterami, że jest wam po prostu smutno, że to już koniec, że trzeba odłożyć pada na półkę? Obstawiam, że wielu z was tego doświadczyło. Ostatnio takie uczucie dopadło mnie po raz kolejny, kiedy wykonałem ostatnie zadanie, odwiesiłem topór Kratosa na kołek i skończyłem God o War.
Na grę od chłopaków z Santa Monica czekałem bardzo długo. Jako, że byłem wielkim fanem wcześniejszych przygód Kratosa, to moje oczekiwania wobec tytułu były konkretne i liczyłem wyłącznie na dobrą zabawę.
Co ważne, God of War miał być ekskuluziwem na Play Station 4, a te z reguły są świetnie wykonane i dopieszczone w najmniejszym szczególe. Jak to w takim przypadkach bywa, spodziewałem się również porządnej polskiej lokalizacji i wiecie co? Nie zawiodłem się. Kratos nie mówi już co prawda głosem Bogusława Lindy, ale jak przystało na herosa dużo bardziej dojrzałego i mające za sobą mnóstwo przygód, znacznie niższym Artura Dziurmana. Nie zabrakło oczywiście charakterystycznej chrypy, która idealnie łączy ten dwie aktorskie kreacja. Równie dobrze wypada Bernard Lewandowski, który wciela się w postać Atreusa. Jeśli ktoś lubi audiobooki i słuchowiska, to może kojarzyć tego młodego człowieka z roli Danny’ego w Lśnieniu czy też Janka z Wiedźmina: Dziki Gon.
Wspomniana lokalizacja to jednak tylko taka polewa z lukru, która wieńczy całość i smacznie dopełnia GoW, który w moim przekonaniu jest produktem kompletnym, bardziej dojrzałym, który podobnie jak główny bohater przeszedł wielką przemianę. Nie zobaczycie już w nim tego brutalnego Kratosa, który nie cofnie się przed niczym, by spełnić swój cel. To już nie ten sam człowiek… eee, bóg, którego wykorzystywano, którym manipulowano, a który potrafił pokonać każdego rywala. W najnowszej odsłonie swoich przygód jego legendarna siła gra oczywiście znaczącą rolę, jednak na główny plan wychodzi coś zupełnie innego. Właściwie już od pierwszych minut rozgrywki widzimy Kratosa, który z mozołem i często wbrew swojej naturze próbuje budować relacje z synem. Z jednej strony widzimy go w roli surowego ojca, którego porażki syna niezwykle bolą, z drugiej kogoś, kto w chwilach zwątpienia Atreusa i jego niepowodzeń, ma problem z tym by go objąć czy poklepać po plecach.
Motyw drogi, który towarzyszy nam od początku okraszony jest rzecz jasna kolejnymi walkami i ciekawymi zagadkami, ale przy okazji jest dla nas genialnym kompendium wiedzy o mitologii nordyckiej, która – szczególnie mnie – jest niezwykle bliska i interesująca. Jeśli pamiętacie poprzednie części God of War, to wiecie, że również tam twórcy w bardzo przystępny sposób zaznajamiali nas z mitologią, ale grecką. Nie było to jednak podane w tak świetnej formie, jak w najnowszej produkcji, gdzie praktycznie co rusz wpadamy na kolejne nordyckie smaczki, dowiadujemy się dlaczego Odyn, Thor i cała reszta, to wcale nie są jakieś dobroduszne brodate bożki raczący się miodem i ucztujące po kres czasu, a niebezpieczni egoiści, którzy myślą jedynie o własnych celach.
Punktem centralny – niezmiennie – są relacje ojciec i syn. Atreus podczas całej wyprawy zdobywa nie tylko doświadczenie, ale powoli przeistacza się z wątłego chłopca w dorosłego mężczyznę. Ta przemiana jest ukazana znakomicie, podobnie jak w przypadku Kratosa, który wraz z kolejną przemierzoną lokacją i tabunami zabitych wrogów, potrafi wychodzić z roli boga i wojownika, przejmując obowiązki ojca. I chociaż nasi bohaterowie mają swój jasny cel, do którego dążą od samego początku, to jest on jedynie wisienką na torcie. Ta nie byłaby z kolei tak smaczna, gdyby nie wspomniana historii miłości i relacji ojca z synem, tego jak są oni od siebie różni, by w mgnieniu oka przekonać się, że tak naprawdę jabłko wcale nie upadło zbyt daleko od jabłoni.
Dodatkowy flow w rozgrywce uzyskujemy poprzez świetnie zbudowany i otwarty świat (wow, otwarty świat w 2018 roku, no nie może być), który na pierwszy rzut oka przypominał mi trochę ten z najnowszych części Tomb Raidera. Jego różnorodność rzuca jednak na kolana. W jednej chwili pokonujemy piękne leśne tereny, gdzie jesienne liście malują jakiś absolutnie kosmiczny pejzaż, by kilka chwil później penetrować przepastne korytarze kopalni lub radzić sobie w skutej lodem, ewentualnie rozgrzanej do czerwoności przez wulkan krainie.
Akcja nie zatrzymuje się ani na moment, jedna misja wynika z drugiej, prowadzi nas z głównym wątkiem w zawrotnym tempie, zupełnie tak jakbyśmy oglądali porządny blockbuster rodem z Hollywood.
Nie zawiedzie się również ten, kto uwielbia polerować swoje odznaki z gier, maksować i platynować każda kolejną pozycję, ponieważ w God of War system zadań pobocznych, wszelkiego rodzaju mniejszych misji, poszukiwań przedmiotów i odkrywania sekretów jest niezwykle rozbudowany. Oczywiście, można podążać wyłącznie za wątkiem fabularnym, ale hej… na serio ktoś kiedyś się na to zdecydował? Co to za frajda, kiedy lecimy jak oszalali do celu, nie zostawiając sobie czasu na spokojną eksplorację. Ja co prawda platynki nie zdobyłem, ale spokojnie, gra cały czas leży na półce i na pewno nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa.
Rozległy świat to jedno, zmiana nastąpiła również w perspektywie, z której spoglądamy na poczynania Kratosa. Pamiętacie jego początkowe przygody? Tam rzut kamery stale się zmieniał, czasami znajdowała się ona tuż za plecami naszego bohatera, czasami mocno się oddalała, tak by zaprezentować potęgę jego rywala czy ogrom przemierzanej lokacji. W nowej odsłonie tego nie doświadczymy i rzut zza pleców wydaje mi się optymalny, a przy tym nie wprowadza do rozgrywki zbędnego chaosu.
Całość wydaje się być ujęta w jednym, bardzo płynnym ujęciu. Brakuje (i bardzo dobrze) jakichś zbędnych ekranów ładowania, szczególnie, kiedy Kratos i Atreus przenoszą się między światami, nie zostajemy zalani kolejnymi cutscenkami i niewiele wnoszącymi filmikami, które często bardziej wkurzają niż satysfakcjonują. Jest dynamicznie, a znakomite dialogi i opowieści, szczególnie te snute przez Mimira na długo pozostają w pamięci i dodają całej historii pieprzu. Jeśli zaś chodzi o fenomenalnie wykreowanych krasnoludzkich braci kowali Sindriego oraz Broka, to ich historia jest nie mniej interesująca od wątku naszych głównych bohaterów.
Co ciekawe sam Kratos jest w nowym GoW ukazany jako postać przemieniona. Nie trzeba być wybitnym znawcą tematu, by wiedzieć, że w poprzednich częściach, raczej nie był on zbyt bezinteresowna osobą, a robił cokolwiek, jeśli widział w tym konkretny zysk. Tak było na gorącym południu, ale nieco inaczej sprawy mają się na północny, gdzie nasz bohater jest gotowy na pomoc w zbieraniu rzeżuchy, uwalnianiu z niewoli Walkirii, czy wykonywaniu misji zleconych przez duchy. To, a także wspomniane relacja z synem i wielka tajemnica, którą skrywa sprawiają, że człowiek nie może się doczekać kolejnej sesji z grą. Nie po to, by raz jeszcze rozłupać kilka czaszek toporem czy znaleźć przepis na legendarną zbroję, ale wczuć się w klimat trudnej ojcowskiej drogi, która jest najeżona realnymi przeciwnikami, jak również tymi wewnętrznymi demonami i winą, którą należy odpokutować.
Całość otrzymujemy w świetnie zbudowanej filmowej narracji, nie zatracając przy okazji tego flow związanego z odpalaniem porządnej gry. Nie wszystkim ta sztuka się udaje, dlatego to co udało się osiągnąć studiu z Santa Monica, a co umacniają wiarygodne postaci i wciągająca choć momentami skomplikowana fabuła, skłania jedynie do wstania z kanapy i ukłonienie się im w pas.
Tak, God o War do absolutne arcydzieło, przy którym poczułem to, czego doświadczyłem – a chodzi mi tu o produkcje, które ogrywałem na PS4 – jedynie przy trzeciej odsłonie przygód Geralta z Rivii. Produkcję od CD Projekt Red nadal stawiam na pierwszym miejscu, ale w najnowszej odsłonie zmagań Kratosa zakochałem się bezgranicznie.
Perełka, po prostu perełka.