Opera Zdjęcie_2018-11-05_084021_www.youtube.com

Jest mnóstwo filmów, których nie widziałem. Nie będę ich tutaj wymieniał, ponieważ to trochę wstyd, że niektórych z nich jeszcze nie miałem okazji zobaczyć, a na tej liście znajduje się kilka takich klasyków, które każdy szanujący się fan kina powinien znać. Jednym z takich filmów jest właśnie Dziewczyna z tatuażem z 2011 roku, którą nadrabiałem na kilka godzin przed tym, nim wybrałem się na kolejną część przygód Lisbeth Salander. I jak pierwszą częścią jestem zachwycony, tak druga przypadła mi do gustu już nieco mniej.

Przede wszystkim ton sequela różni się diametralnie od tego, co można było zobaczyć w dziele Davida Finchera. Zimny, ponury i przygnębiający nastrój mrocznego kryminału zmienił się tutaj na rzecz scen akcji niczym z serii filmów o Jasonie Bournie lub Jamesie Bondzie (choć Daniel Craig już tutaj nie gra). I choć zmiana nie jest wadą samą w sobie, bo sceny akcji są nakręcone naprawdę świetnie, trzymają w napięciu i nie pozwalają oderwać oczu od ekranu, tak mi osobiście dużo bardziej pasował klimat poprzedniej części.

Kryjąca się za wszystkim tajemnica oraz intryga zmuszała widza to kombinowania samemu, do szukania wskazówek, by próbować razem z bohaterami rozwikłać zagadkę, z którą przyszło im się mierzyć. W „Dziewczynie w sieci pająka” wszystko jest prostsze, podane bardziej na tacy, dużo łatwiej można domyślić się, co za chwile wydarzy się na ekranie i jak cała historia się skończy. Film jest trochę bardziej przewidywalny niż „Dziewczyna z tatuażem”.

Zmianie zresztą nie tylko uległ ton filmu, ale także aktorzy, którym przyszło grać pierwszoplanowe role. Rooney Marę, która poprzednio wcieliła się w rolę Lisbeth zastąpiła Claire Foy. I to widać. Nie tylko dlatego, że różnią się od siebie pod względem fizycznym, ale zmiana nastąpiła przede wszystkim w charakterze głównej bohaterki. Lisbeth ma w sobie tutaj nieco więcej luzu niż w poprzedniej części, nie jest już tak szorstka, wycofana i niedostępna, co akurat jest plusem, biorąc pod uwagę, w którą stronę poszli tutaj twórcy, jeśli chodzi o konwencję filmu. Foy nie stara się kopiować swojej poprzedniczki, tylko interpretuje Lisbet na swój własny sposób.

I jak jeszcze wobec tej zmiany można przejść do porządku dziennego, tak Sverrir Gudnason jako Mikael Blomkvist nie umywa się w ogóle wobec wcielającego się wcześniej w tę postać Daniela Craiga. Zwyczajnie brak mu jego charyzmy, prezencji i jest tak nijaki, że ciężko się go ogląda na ekranie, biorąc pod uwagę, jak świetny w tej roli był Craig u Finchera.

Czymś, co jednak jest godne zapamiętania i warte uwagi są zdjęcia. I nie mówię tu tylko o świetnie wyreżyserowanych scenach akcji, o których wspominałem wyżej. Film ma naprawdę przepiękne ujęcia, kiedy fabuła przenosi nas z dala od Sztokholmu na nieco bardziej dzikie tereny. Dalekie ujęcia na zaśnieżoną Szwecję są przecudowne.

Podsumowując, najnowsze dzieło reżysera Fede Alvareza jest filmem dobrym, ale tylko dobrym i nic poza tym. Niestety nie jest tak świetny jak poprzednia część i choć w kinie bawiłem się dobrze, tak nie jest filmem, do którego chciałbym się kiedyś wracać. Do „Dziewczyny z tatuażem” na pewno, do „Dziewczyny w sieci pająka” już niekoniecznie.

Dodaj komentarz