Otwarcie Silesia Beer Fest to data, którą od kilku lat zakreślamy w kalendarzach czerwonym flamastrem. Nie inaczej było w tym roku, ponieważ organizowana w Katowicach impreza już tradycyjnie zaczyna piwny sezon w naszym kraju i przyciąga tłumy wielbicieli dobrego kraftu.
SBF na początku swojego istnienia zaczynał się dużo później, w dużo cieplejszym klimacie i przyjemniejszych okolicznościach przyrody. Terminarz piwnych festiwali w Polsce jest jednak na tyle gęsty i napięty, że aby przetrwać, należy się dostosować i w Katowicach właśnie tak zrobiono, by nie przegrać z kretesem boju ze starszymi i bardziej doświadczonymi w temacie braćmi. Stąd wyznaczenie daty rozpoczęcie festiwalu na 23 marca, co wielu odwiedzającym niespecjalnie przypadło do gustu, głównie ze względu na niską temperaturę.
Co na to organizatorzy? „Było zimno, to fakt, jednak rok temu o tej samej porze była świetna pogoda. Chcemy otwierać sezon, więc z aurą niestety nie wygramy” – możemy przeczytać na oficjalnym fanpage’u czwartej edycji SBF.
Inne zarzuty dotyczyły lokalizacji, a konkretnie oddalenia Szybu Wilson od centrum. To prawda, dojechanie na teren imprezy zajmuje nieco czasu, a w naszym przypadku oznacza nawet przedzieranie się po ciemku przez las, ale akurat w tym aspekcie aż tak bardzo nie ma na co narzekać. Festiwal nie odbywa się w bieszczadzkiej głuszy, a oceniając po frekwencji, która w tym roku ponownie była znakomita, dla zdecydowanej większości lokalizacja nie jest problemem.
Warto również zaznaczyć, że tegoroczna edycja została okrojona do dwóch dni i bardzo dobrze, bo doświadczenie mi mówi, że ten trzeci był już taki „mocno na siłę”, podczas gdy prawdziwe życie festiwalowe toczyło się głównie w piątkowy wieczór i sobotę.
Jak zawsze, czyli pozytywnie
Jaki był ten czwarty Silesia Beer Fest? Tak jak w latach poprzednich, niezwykle pozytywny. Jego główną siłą są – oczywiście oprócz piwa – ludzie i to oni nakręcają dobrą atmosferę wokół imprezy. Oczywiście, jak wszędzie, także w Szybie Wilson można spotkać osoby, które pomyliły piwne święto z festynowym beerfestem, podczas którego leje się na potęgę koncerniaki (w im większych kuflach, tym lepiej), ale to zdecydowany margines. Przeważają ludzie uprzejmi, całkowicie zajawieni piwną rewolucją i otwarci na innych. Właśnie dzięki nim i tej niezwykle rodzinnej atmosferze chce się każdego roku wracać na SBF.
Już zresztą na wejściu udało nam się spotkać kolegów zaprzyjaźnionego tyskiego Wielokranu, którzy dość niecodziennie, zaczęli degustowanie o RISów, podczas gdy my już tradycyjnie wystartowaliśmy z piwami nieco lżejszymi i bardziej orzeźwiającymi. Drugi rok z rzędu show skradł browar Deer Bear, którzy przywiózł do Katowic kilka znakomitych piw, w tym Blend Battle i Candy Shop. Oba smakowały i pachniały fenomenalnie, potwierdzając jedynie wysoką pozycję chłopaków z Torunia na polskiej scenie piwnej.
Na wysokości zadania – co nie jest żadną niespodzianką – stanął browar Golem (Lilith i Hopken! Hopken! dały radę), całkiem nieźle wypadły Szpunt, Dziki Wschód, Hajer czy Komitet. W gronie wystawców zabrakło z kolei kilku znaczących graczy: Pinty, Kingpina, Brodacza czy Artezana, jednak mimo ich absencji wybór i tak był ogromny.
Sam Szyb Wilson, tak jak w latach poprzednich oczarował klimatem i unikalnością swoich wnętrz. Picie dobrego piwa i obcowanie ze sztuką? Wydaje się, żetrudno o ciekawsze i oryginalniejsze połączenie. Na pewno takie okoliczności bardziej sprzyjają degustacji niż stadiony, na których przecież kilka dużych piwnych festiwali się odbywa.
Kilka rzeczy na SBF poprawić oczywiście można, jak chociażby dołożenie na zewnętrz przenośnych toalet, co znacząco skróciłoby czas oczekiwania (halo, tu się jednak pije, więc stanie 10 minut w kolejce do wc niekoniecznie jest fajną sprawą). Warto również pomyśleć o szerszej ofercie gastronomicznej, ponieważ ta wydaje się z roku na rok skromniejsza. Jest więc nad czym pracować, tak by piąta – jubileuszowa edycja była nie tylko bardzo dobra, ale znakomita.
Za rok stawimy się na SBF ponownie. Tego typu inicjatywy warto i należy wspierać swoją obecnością, a także portfelem, jeśli ma się w serduchu choć trochę miejsca dla piwa kraftowego.