Rzadko mam okazję oglądać dobry horror. Zwyczajnie nie jestem wielkim fanem tego gatunku i też nie specjalnym przeciwnikiem, niemniej mam wrażenie, że większość opiera się po prostu na wyskakujących z ukrycia potworów/morderców lub czegokolwiek innego, co ma doprowadzić do zagłady głównych bohaterów filmu. Dobre horrory w moim przekonaniu powinny być skonstruowane na umiejętnym i stopniowym budowaniu napięcia oraz poczuciu zagrożenia. I właśnie takie jest A Quiet Place.
W ogóle sama koncepcja, która powstała za powstaniem tego filmu jest mega interesująca i kreatywna. Mamy do czynienia z postapokaliptycznym światem, w którym każdy głośniejszy dźwięk lub hałas ściąga na ciebie uwagę grasujących na ziemi potworów, które polują na ludzi za pomocą swojego super słuchu. To powoduje, że przetrwanie zapewnia jedynie życie w niemal zupełnej ciszy. Nie możesz np. rozmawiać, trzaskać drzwiami, jeść sztućcami, prać w pralce czy też jeździć samochodem itp. Wszystkie codzienne czynności to potencjalne widmo zagłady.
To bardzo ciekawy koncept, bo jeśli przyjrzeć się temu bliżej to jako ludzie produkujemy naprawdę dużo hałasu i jeśli siedzisz np. w zupełnej ciszy i nagle w twoim pobliżu wydobędzie się jakiś donośny dźwięk to sprawia on wrażenie jeszcze głośniejszego niż normalnie, co w świecie z filmu mogłoby oznaczać, że prawdopodobnie zaraz zginiesz.

Kiedy tylko wyszedłem z kina to zaraz przypomniała mi się sytuacja, w której nie raz wracało się do domu późnym wieczorem lub w nocy i próbowało się zachowywać tak cicho jak tylko się da, żeby nikt się tylko nie obudził, bo wiązało się to czasem z szeregiem nieprzyjemnych pytań i natychmiastowym osądzaniem.
Przekręcanie klucza w zamku było przecież głośne niczym wybuch jakiejś bomby, a zachowanie, które wydawało się nam ciche wcale do końca takie nie było. I mniej więcej z tym muszą na co dzień mierzyć się bohaterowie filmu, ponieważ historię obserwujemy właśnie z perspektywy jednej rodziny.
Pozornie mogłoby to wydawać się minusem, bo nie dostajemy genezy owych upiornych stworzeń, nie wiemy jak powstały, ilu ludzi tak naprawdę żyje w tym świecie, czy też jak w ogóle doszło do tej całej apokalipsy. Nie jest to jednak w żadnym stopniu problemem, a wychodzi produkcji tylko na plus. Zostajemy po prostu wrzuceni już w ten świat i dopiero z kolejnymi scenami odkrywamy jego kolejne tajemnice i dowiadujemy się o nim nieco więcej.
Ta bliska perspektywa pozwala nam sympatyzować z bohaterami i sprawia, że zależy nam na ich losie. Kibicujemy im i działa to w ostatecznym rozrachunku lepiej, niż gdyby akcja miała skupiać się na kilkunastoosobowej grupie osób, z której i tak większa część stanowiłaby mięso armatnie dla grasujących monstrów i liczyłyby się może tylko trzy, cztery postacie.
Tutaj jest inaczej, bo rodzice muszą sobie poradzić z zapewnieniem bezpieczeństwa swoim dzieciom, a jak zrobić to w takim świecie? Do tego same dzieci muszą też zachowywać się bardziej odpowiedzialnie, a wiemy doskonale, że okres dojrzewania wiążę się czasem z podejmowaniem mało rozsądnych decyzji z punktu widzenia osób dorosłych, bo przecież nastolatki wiedzą lepiej.
Co jeszcze działa w samej opowieści to niemal zupełny brak wypowiadanych kwestii. Bohaterowie porozumiewają się w lwiej części za pomocą języka migowego, a w całym filmie wypowiadają raptem kilkadziesiąt zdań, z czego pierwsze, w postaci ledwie dochodzącego do naszych uszu szeptu, słyszymy dopiero po ok. 20 minutach, a normalny dialog pomiędzy dwójką bohaterów ma miejsce gdzieś w jednej trzeciej seansu.
Ten brak dialogów zrzuca na bark aktorów jeszcze więcej pracy, bo muszą radzić sobie głównie za pomocą mimiki ciała i zarówno Emily Blunt jak i John Krasinski, jako dwójka rodziców wypadają tutaj znakomicie. Świetnie pokazują jak trudne jest wychowywanie dzieci w ich sytuacji i z jakim ciężarem przyszło im się zmierzyć, by je chronić. Non stop targają nimi pytania i wątpliwości o ich przyszłość i sytuację w jakiej się znaleźli.

Ponadto operowanie dźwiękiem oddziałuje tutaj jeszcze bardziej niż w innych produkcjach, gdyż bohaterowie naprawdę starają się zachowywać cicho i każdy głośniejszy odgłos sprawia, że napięcie i poczucie zagrożenia momentalnie rośnie, gdyż może to oznaczać ich koniec. I tutaj może mały minus, bo kiedy rzeczywiście w dość spokojnych momentach coś wywołuje hałas, to wydaje się to naprawdę głośne. Trochę zbyt głośne, niż w rzeczywistości mogłoby się wydawać.
Na specjalną uwagę zasługuje też chyba pierwsza scena w filmie, w której poznajemy naszych bohaterów. Jest rozegrana w niemal zupełnej ciszy, a dochodzące do nas z oddali dźwięki, jak np. szum liści są naprawdę minimalne i dopiero po kilku minutach w tle słychać ścieżkę dźwiękową produkcji.
Co więcej, i jest to również świetnym zabiegiem, jedna z postaci jest głucha, więc kiedy mamy przeskok na to jak ona postrzega świat, w tym momencie nie słychać zupełnie nic. Te kilkusekundowe przejścia pozwalają wczuć się nam w jej sytuację, bo jak trudne musi być dla kogoś nie wydawanie jakichkolwiek odgłosów, kiedy dodatkowo się ich w ogóle nie słyszy.
Podobał mi się również sam design zagrażającym bohaterom kreatur (choć to raczej kwestia gustu), jak i to, że nie od początku ujawniono nam ich w pełnej krasie. To tylko budowało ciągłe napięcie i niepokój towarzyszący niemal przez cały film bohaterom. Choć chwil na wytchnienie i wyciszenie oczywiście także tu nie brak.

Podsumowując Ciche miejsce to świetna, niesamowicie klimatyczna produkcja, z ciekawym pomysłem na siebie, z bardzo kreatywną wizją trochę postapokaliptycznego świata, o którym chętnie dowiedziałbym się więcej. Gdybyśmy jednak nigdy już niczego z tej wizji przyszłości na dużym ekranie nie dostali to też nie byłbym w żadnym razie zawiedziony, ponieważ film stoi na własnych nogach i tworzy zamkniętą, spójną i wciągająca od samego początku historię. Naprawdę warto.
I tak już na sam koniec radziłbym wybrać seans, gdzie na sali jest mało osób, bo wszelkie odgłosy szeleszczących paczek chipsów czy też innego jedzenia przeszkadza tutaj, jak nigdzie indziej. Najgorsze chyba są i tak jednak rozmowy, z czym niestety mi przyszło się spotkać, gdyż na seansie, na który poszedłem dwa rzędy za mną, po mojej prawej stronie trzy nastolatki komentowały dość często to, co akurat działo się na ekranie i było to niesamowicie denerwujące, także im mniej ludzi na sali, tym chyba lepiej. Chociaż tak na dobrą sprawę nigdy nie da się do końca przewidzieć, czy przyjdzie nam oglądać film z osobami, które wiedzą jak się w kinie powinno zachowywać.
Jedna myśl na temat “RECENZJA #9: A Quiet Place (Ciche Miejsce)”