Nie mam zbyt często okazji obcować z polskim kinem. Nie dlatego, że nie lubię, ale po prostu mieszkając od jakiegoś czasu za granicą nie mam ku temu za wiele możliwości. Inną sprawą jest to, że jeszcze kiedy mieszkałem w Polsce to na rodzime produkcje wybierałem się bardzo, ale to bardzo rzadko. Tylko że wtedy też nie odwiedzałem kina jakoś specjalnie często. Zmieniło się to dopiero w ciągu ostatniego roku.
Dlatego, kiedy zobaczyłem, że w sieci kin Cineworld, gdzie jestem posiadaczem karty Unlimited, będą wyświetlali Kobiety Mafii nie pozostało mi zrobić nic innego, jak tylko zamówić bilet. Nie dlatego, że jestem jakimś wielkim fanem twórczości Patryka Vegi i wprost nie mogłem się doczekać na jego kolejne dzieło, ale raczej z ciekawości, jak seans polskiego filmu w angielskim kinie wygląda.
Na seans udałem się w sobotni wieczór i trochę ku mojemu zdziwieniu sala kinowa, co prawda jedna z bocznych, mniejszych niż główne (ok. 120 miejsc), była w pełni zajęta. Zastanawia mnie jaki duży wpływ na to miał sam film, bo czego by nie mówić o dziełach Vegi, to są to całkiem popularne produkcje, a jak duży zwyczajnie chęć zobaczenia czegoś w rodzimym języku.
Brak mi tu porównania, bo był to dopiero pierwszy polski film, na którym byłem w Londynie, a wiem, że wcześniej Cineworld wyświetlał już seanse z polskimi produkcjami. Cóż, by to ocenić będę musiał poczekać, aż kolejny polski film będzie dostępny do zobaczenia za granicą.
Co jeszcze ciekawe, ale tego można było się akurat domyślić, film był wyświetlany z angielskimi napisami. Dziwić to specjalnie nie powinno, ponieważ na produkcję Vegi mogły mieć ochotę pójść również osoby innej narodowości niż polska. Nie wiem, czy tak było na seansie, na który ja się udałem, gdyż nie przyglądałem się za bardzo pozostałym widzom na sali. Rzuciłem jedynie okiem, czy wszystkie miejsca są zajęte.
Niemniej wyświetlanie angielskich napisów doprowadziło do jednej, trochę zabawnej sytuacji. Mianowicie, w pewnym momencie jedna z bohaterek filmu szkoli się pod okiem instruktorów zza granicy, którzy wypowiadają swe kwestie w języku angielskim i jak już się pewnie domyślacie, na ekranie w tym momencie mieliśmy napisy w dwóch językach – w polskim i angielskim. Jedne na górze, drugie u dołu ekranu.

Ok, ale tyle o całej otoczce. Jak wypadł sam film? Cóż, mam takie wrażenie, że jak widziało się jeden film Vegi, to widziało się je wszystkie. I tu chyba jest podobnie. Przemoc (momentami rodem z kina eksploatacji), rzucane co chwilę na prawo i lewo wulgaryzmy, niepotrzebna nagość (tak o pokażmy po prostu cycki na ekranie, tylko po to, żeby pokazać cycki), czy też niskich lotów humor, po którym masz ochotę zakryć twarz z zażenowania. To wszystko charakterystyczne cechy tych filmów i tutaj także ich nie zabrakło.
Od strony realizacyjnej można przyczepić się np. do montażu, ponieważ w jednej ze scen akcji, w trakcie której zderzają się ze sobą kolejne samochody, dokładnie widać, że w środku nie ma kierowców. I nikt specjalnie się tym chyba nie przejął, ot tak wrzucono całą sekwencję do filmu bez żadnego skrępowanie na zasadzie – „Dobra, wrzucamy to. Pewnie i tak nikt nie zwróci na to uwagi”. Rozumiem, że film mógł nie mieć budżetu na dodanie tego wszystkiego w postprodukcji, niemniej całość można było inaczej skadrować lub zmontować, bo to się tak rzuca w oczy, że nie sposób tego kuriozalnego momentu nie zauważyć.
Jeśli chodzi o stronę fabularną, to ta jest za długa. Zbyt duża ilość wątków w pewnym momencie zwyczajnie zaczyna nużyć i tylko czekałem aż film się wreszcie skończy. Spokojnie można było skupić się na maksymalnie dwóch kluczowych elementach i wyszłoby to tylko produkcji na dobre, a tak mam wrażenie, że nakręcono zbyt wiele materiału i starano się go potem posklejać, żeby to miało ręce i nogi. Kto wie, czy za parę tygodni, tak jak w przypadku Botoksu, na rodzimym rynku nie pojawi się serial o tym samym tytule co film, który będzie rozszerzał te wszystkie historie z dużego ekranu.

A całość można było oprzeć np. na wątku bohaterki Olgi Bołądź, który o dziwo miał całkiem niezły potencjał. Poza oczywiście pierwszą sceną w filmie, która była naprawdę kuriozalna i wzbudzała śmiech politowania. No, ale skoro tak się film zaczyna, to chyba można się już spodziewać, że dalej nie będzie tylko lepiej. A gdyby skupiono się bardziej na tym, że jako policjantka, ale równocześnie matka i żona opuszcza rodzinę, by zinfiltrować mafię, gdyby pokazano nam jej rozterki i jak musi sobie radzić z tą rozłąką, z jakimi wyzwaniami przychodzi się jej mierzyć, by wykonać swoje zadanie, to mogłoby być naprawdę ciekawie. Tylko, że wtedy nie byłoby to już chyba kino Patryka Vegi.
Niemniej jest jedna scena z bohaterką graną przez Bołądź, która zrobiła na mnie wrażenie. Ta, w której tańczy w klubie nocnym. Widać, że aktorka wykonuje ją sama i włożyła trochę pracy w to, żeby wyglądało to naturalnie i niewątpliwie należą się jej za to brawa. Bo przecież mogła pewnie sprawę olać, skorzystać z pomocy dublerki i byłoby po sprawie. Nikt by jej za to nie osądzał, a tak wykonała ją sama, co mi akurat bardzo przypadło do gustu. Zwyczajnie lubię, kiedy aktorzy próbują sami wykonywać na planie elementy wymagające od nich włożenia w rolę trochę więcej wysiłku.

Jednak nie samym wątkiem bohaterki granej przez Bołądź ta produkcja żyje i muszę przyznać, że podobał mi się Bogusław Linda grający szefa mafii. Widać, że aktor bawi się swoją rolą i nie wystąpił tutaj z powodu błyskotliwego scenariusza, ale bo była to pewnie dobrze płatna oferta. Nie przeszkadza to jednak w ogóle, ponieważ Linda nie podszedł tutaj z jakimś lekceważącym stosunkiem do widza, tylko próbuje wycisnąć ze swojej postaci tyle, ile tylko się da. A że na więcej nie pozwolił mu scenariusz, to już niestety zupełnie inna kwestia.
Co ciekawe, zakończenie filmu jest otwarte, choć nie wiem, czy nie lepiej powiedzieć, że po prostu go brak i zaraz po ostatniej scenie pojawiają się napisy, że… powstanie kolejna część. Tak, Kobiety Mafii powrócą i jeśli ktoś lubi filmy Patryka Vegi, to pewnie na drugą część również wybierze się do kina. Ja podziękuję. Tak, jak pisałem kilka akapitów wyżej – jeśli widziało się jeden film Vegi, to tak na dobrą sprawę widziało się już je wszystkie. W tym przypadku pewnie nie będzie inaczej.